Chora miłość
Miłość niby każdy wie co to za uczucie. Jednak weryfikacja tych emocji nie dla wszystkich jest taka prosta jak być powinna. Wybory i szantaże to codzienność w moim małżeństwie które trwa dopiero 3 miesiące. Za każdym razem przeprosiny i obietnica poprawy ale co w związku z tym jak nic z tym się nie robi. Nadal żyje nadzieją, że pewnego dnia to ja i nasz jeszcze nienarodzony syn będzie dla niego najważniejsze. Nic bardziej mylnego dla niego liczy się tylko ojciec, matka i brat... Po co się łudzić to się nigdy nie zmieni, zawsze będzie tak samo. Dla niego zawsze będę tylko głupią szmatą która nadaje się tylko do tego by usługować Panu i władcy a jej nie należy się nic. Szacunek z tym dawno się pogodziłam, że dla mnie go nie ma. W trudnych sytuacjach typu szpital jest w miarę ok do czasu... Kończy się ta sielanka po 2-3 dniach pobytu na oddziale za chwilę zaczyna mi wmawiać, że to ja go nie kocham, że to wszystko co się dzieje jest tylko i wyłącznie moją winą. Rzekomo przeze mnie nie może jechać do mamusi a mi leżąc w szpitalu do własnej matki zadzwonić nie można. On może wszystko ja nic. Co tylko chce to ma, ja już nawet nie wyrażam swoich potrzeb dla mnie najważniejsze jest to żeby on i nasz syn który za chwilę się urodzi miał wszystko to czego potrzebuje. Przy czym mi potrafi wykrzyczeć, że wydaje pieniądze na głupoty typu mandarynki, na które w danej chwili miałam ochotę. Dlaczego tkwie w tym związku? Bo poprostu go kocham i łudze się, że z czasem on się zmieni. Chociaż tyle razy słysząc, że jest się k**wą i wszystkim co najgorsze nie powinnam mieć złudzeń. Tkwie w toksycznym związku który mnie ciągnie w dół nie tak jak powinno być, że wije się ku górze, promienieje czy coś w tym stylu. Nic mu nie pasuje a to obiad za gorący a to nie zdążyłam wyprać jego skarpetek albo majtek. Ciągłe pretensje, że danego dnia nic nie zrobiłam bo się źle czułam jak to często bywa na końcówce ciąży. Później tylko przychodzi i przeprasza ale to tylko na chwilę. Mam wrażenie, że nawet by nie zauważył jak bym zniknęła i nie szukał by mnie wcale. Przy życiu trzyma mnie tylko myśl, że za chwilę malutki będzie ze mną. Chociaż wiem, że dla niego będzie tylko jeden pretekst do tekstów, że nawet syna nie potrafię dobrze wychować. Próbowałam go zmienić ale on się nie da. Raz jest dobrze po czym po chwili jestem tą najgorszą, ciągłe porównywanie do jego matki jaka to ona jest idealna a ja nic nie potrafię zrobić. Jestem do niczego i nic więcej nie słyszę. Słowo kocham z jego ust to jest rzadkość, częściej padają słowa, że to nie jest zrobione albo to źle tamto źle. I weź tu człowieku się nie denerwuj. Tylko słyszę ciągły śmiech, że znowu płaczę. Na drugi dzień przeprosiny za moje zły i wieczorem to samo. Płakać ale po co... Hmmm no właśnie nie da się nie płakać słysząc jaka to jesteś gruba brzydka i jakby on ruchał jakąś ładną szczupłą dziewczynę. Słysząc, że chciałby mieć przy sobie atrakcyjną kobietę a nie mnie. Bo zbrzydlam w ciąży i przytyłam.